Ni hao!
Wstalam soro swit, poszlam na sniadanko - nalesnik zrobiony z ciasta nalesnikowego, posmarowanego jajkiem, posmarowanego czyms, znowu czyms, znowu czyms, posypany czyms, poloznone na to cos i zawiniete. Swietne! i za jedyne 3 yuany. Zrobilam sobie dzien chodzenia po miescie.... zadnego metra do 15.00, az zaczely mi nogi odpadac. Od swego hostelu przeszlam najpierw uliczkami, a potem ulicami do placu Tiananmen - dotarlam tu po jakis 3 godzinach! Tam mala przerwa na chinskie ciacho z jajka, i picie chinskiego soku - smakowal jak nasz kompot z suszu. Potem zaglebilam sie na poludniowych uliczkach, wchodzac w rozne hutongi, w tym jeden z bardziej znanych Dazhalan. Z tamtad z buta do malej swiatyni Fayuan Fu (?) - wejscie 5 yuanow. Metrem przetransportowalam sie na Silk Market, czyli jedwabny market.Generalnie wieeeelki bazar, gdzie mozna kupic wszystko, od pamiatek, przez sprzet wedkarski, po ciuchy i torebki (oczywiscie Prada, Dolce Gabana i inne gwiazdy). Wszedzie tylko slychac "This is my last price","Special price for you" itd...
Obiad. Z nowym kolega polakiem - Robertem poszlismy na chinski obiad. Nie pytajcie co jadlam bo sama nie wiem. Jakies mieso w panierce (podobno kurczak), torfu i jakies makarony. I oczywiscie, dostalam paleczki... zadnego widelca.
Nauka chinskiego: Dina, nowa kolezanka z Izraela uczyla mnie dzis chinskiego. Podobno robie duze postepy ^.^ Umiem juz liczyc do 100, pokazac liczenie do 10 na palcach (to wcale nie takie oczywiste! Np. nasze dwa (kciuk +palec wskazujacy) to ich 8 ! ), powiedziec 'nie rozumiem po chinsku', 'nie chce' itd;D
Wieczorem z Dina i Robertem pojechalismy obejrzec miasteczko olimpijskie po zmroku. Dotarlismy tutaj o 22.02 . Bylo ciemno jak w d.! Okazalo sie, ze miedzy 22 a 23 wylaczaja swiatla.A po 23nie ma juz metra. Tak wiec nici z pieknie rozswietlonych budynkow.
{Noo, nie lubie tego neta, bo trzeba przy nim stac,o!}
Ting bu dong!
PS Jolu,lece dzis na dworzec po bilety.